więcej

więcej
Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Żużel »
Arnolda, Dory, Pawła , 15 stycznia 2025

I wtedy stadion Ullevi huknął brawami

2025-01-11, Żużel

Edward Jancarz to pomnikowa postać gorzowskiego, polskiego i światowego żużla. Dosłownie. W grudniu 2005 roku w Gorzowie stanął wykonany z brązu pierwszy w świecie pomnik poświęcony pamięci żużlowca. I został nim właśnie wychowanek Stali Gorzów.

Edward Jancarz z mechanikiem Stali Gorzów Stanisławem Maciejewiczem
Edward Jancarz z mechanikiem Stali Gorzów Stanisławem Maciejewiczem Fot. Archiwum/EG

Edward Jancarz to legenda gorzowskiego sportu, choć z żużlowców Stali nie on pierwszy przekroczył światowe bramy. Przed nim uczynili to Bronisław Rogal, Andrzej Pogorzelski i Edmund Migoś. Ten pierwszy został powołany do polskiej reprezentacji na inauguracyjny finał drużynowych mistrzostw świata, który w 1960 roku odbył się w Göteborgu. Dla drugoligowej Stali i gorzowskich kibiców było to historyczne wydarzenie. Andrzej Pogorzelski natomiast, choć nie był wychowankiem Stali, został pierwszym gorzowskim medalistą mistrzostw świata. I to od razu złotym w 1965 roku w niemieckim Kempten, gdzie biało-czerwoni wywalczyli drużynowe mistrzostwo świata. Sukces ten powtórzyli rok później we Wrocławiu a Pogorzelskiemu w reprezentacyjnym składzie towarzyszył Edmund Migoś, pierwszy gorzowski wychowanek, który został mistrzem świata.

Pomimo wielkich sportowych zasług Pogorzelskiego i Migosia, to Edward Jancarz został pierwszym stalowcem, a drugim Polakiem w historii po Antonim Worynie, który sięgnął po medal indywidualnych mistrzostw świata. Było to w 1968 roku na stadionie Ullevi w Göteborgu.

 

Trudne początki…

Edward Jancarz urodził się 20 sierpnia 1946 roku w Gorzowie. Z żużlem zetknął się już w wieku sześciu lat, kiedy to ojciec zabrał go na jakieś towarzyskie zawody przypominające ledwie prawdziwy żużel, bo w Gorzowie wtedy nie było jeszcze poważnego ścigania. Małemu Edkowi od razu zamarzyło się, żeby w przyszłości zostać żużlowcem. Do tego jednak droga była daleka, aczkolwiek nie marnował on czasu. Starał się na różne sposoby trenować. Najpierw były to rowerowe szaleństwa z kolegami. Po skończeniu szkoły podstawowej dostał od rodziców motocykl marki WFM kupiony na raty. Jeździł na nim bardzo dużo, w tym czasie skończył też szkołę zawodową. Został ślusarzem i trafił do pracy w Gorzowskich Zakła­dach Przemysłu Maszynowego Rolnictwa.

Do szkółki żużlowej trafił dopiero w kwietniu 1965 roku w wieku niespełna dziewiętnastu lat. Szybko jednak zrezygnował, by po kolejnych trzech miesiącach powrócić na stadion. I już na pierwszym treningu zrobił duże wrażenie na trenerze Kazimierzu Wiśniewskim. Natychmiast został zauważony również przez pracującego już wtedy z pierwszym zespołem Edmunda Migosia. Po zaledwie kilku tygodniach zdał egzamin licencyjny.

Jancarz jeszcze w 1965 roku zdołał zadebiutować w ekstraklasie. Na gdańskim torze zdobył swój pierwszy ligowy punkt i zarazem został srebrnym medalistą drużynowych mistrzostw Polski. W kolejnym roku pojechał już w połowie meczów Stali i do kolekcji dołożył drugi srebrny medal. Najważniejsze, że dalej bardzo szybko się uczył.

Ważniejszy był dla niego jednak 1967 rok. To wtedy otrzymał szansę startu w Srebrnym Kasku. Pojechał w czterech turniejach (nie startował tylko w Tarnowie) i każdorazowo plasował się na podium, nie schodząc poniżej 13 punktów w zawodach. Z dorobkiem 55 punktów wygrał całą rywalizację i w nagrodę otrzymał powołanie do reprezentacji Polski na eliminacje do indywidualnych mistrzostw świata w następnym sezonie.

 

Droga do finału

Młody gorzowianin nie krył radości z danej mu szansy. Na pierwszą eliminację wybrał się do Jugosławii. Na torze w Svetozarevie (obecnie Jagodina) radził sobie, jak na debiutanta, bardzo dobrze, choć – czego potem nie ukrywał – miał mocną tremę. Bał się słabego występu i medialnej krytyki. Niepotrzebnie. Zdobył 11 punktów i zajął czwarte miejsce.

Na drugą eliminację Jancarz pojechał do Rybnika i musiał pokonać wyjątkowo strome schody. Przez cały zawody mocno się męczył, ale awansował z ósmej pozycji po zwycięstwie w wyścigu dodatkowym z reprezentantem NRD, Gerhardem Uhlenbrockiem.

Następną przeszkodą był finał kontynentalny w rosyjskiej Ufie, w którym pojechało aż dziesięciu Polaków. Faworytami jednak byli gospodarze, których na starcie pojawiło się czterech. Stawkę uzupełniło dwóch Czechosłowaków. Dla Jancarza występ w Ufie miał być tylko ważną lekcją pokory. Stał się jednak tunelem do uczynienia rzeczy wielkich, choć początek tym razem miał trudny. Zaczął od drugiego i dwóch trzecich miejsc. Finisz jednak w jego wykonaniu był fantastyczny i z bilansem dziesięciu punktów uplasował się na czwartej pozycji.

Kiedy wydało się, że ślusarz z Gorzowa już nic więcej nie osiągnie on dalej zaskakiwał. Pojechał do Wrocławia na finał europejski pełen nadziei. W trzeciej serii, w wyniku ostrego ataku Norwega Sverre Harrfeldta, Jancarz mocno się potłukł, ale zdołał jeszcze pojechać w powtórce i przywieźć do mety dwa punkty. W czwartym starcie miał kolejnego pecha, gdyż jadący przed nim Antoni Woryna nagle upadł i nie mając już żadnej możliwości ominięcia przeszkody Jancarz wpadł na motocykl rybniczanina. Po tej kraksie nie mógł dalej startować, ale zdołał awansować do finału światowego z dorobkiem ośmiu punktów.

 

Zaciemnione trybuny

Awans młodego Polaka do szesnastki najlepszych żużlowców globu stanowiło wielką sensację, ale jeszcze większą to, że stanął on w świetle jupiterów na podium. Obok takich sław jak Ivan Mauger i Barry Briggs. Co ciekawe, stanął po zwycięskim wyścigu dodatkowym z innym rewelacyjnie jeżdżącym tego dnia zawodnikiem – Giennadijem Kurylenko. Z tym samym, z którym rywalizował we wszystkich wcześniejszych czterech fazach eliminacyjnych i każdorazowo był niżej w klasyfikacji od Rosjanina. W Göteborgu było odwrotnie.

Jednym ze świadków sukcesu Edwarda Jancarza był dziennikarz tygodnika ,,Motor’’, późniejszy autor książki ,,Żużel, żużlowcy…’’ Bogusław Koperski. I tak on relacjonował to co widział wprost z trybun szwedzkiego stadionu.

- Na puste jeszcze podium zostaje skierowany jeden tylko reflektor. Najpierw wszedł na najwyższy stopień ten najlepszy – Ivan Mauger. Udekorowano go wieńcem, a jedna z najładniejszych dziewcząt obdarzyła go płomiennym pocałunkiem. Miejsce drugie na podium zajął stary wyga – Barry Briggs. Kiedy na trzecie miejsce na podium wszedł nikomu tu nieznany Polak, Edward Jancarz, początkowo trybuny nie wiedziały jak zareagować. W tym momencie spiker zawodów ogłosił, że nasz zawodnik ma 22 lata i po raz pierwszy w życiu wystartował w mistrzostwach świata. I wtedy stadion Ullevi huknął brawami. Brawa dla Jancarza trwały o wiele dłużej  niż dla Nowozelandczyków. A gorzowianin stał z podniesioną głową, patrzył na zaciemnione trybuny. I nie będzie to niedyskrecją, jeżeli zdradzimy, że po zakurzonej żużlem twarzy lały mu się ciurkiem łzy…

Finał IMŚ w 1968 roku w Göteborgu. Od lewej: Barry Briggs, Ivan Mauger i Edward Jancarz
 

O medal mieli walczyć inni

Nazajutrz szwedzka prasa podkreśliła wyczyn nieznanego chłopaka z Polski. „Göteborgs Posten” zatytułowała relację z turnieju finałowego słowami: „Polska sensacja na Ullevi”. Przyznano w artykule, że nikt nie przypuszczał, że Polak będzie równorzędnym rywalem dla najlepszych. Katowicki ,,Sport’’ stawiał natomiast, że z biało-czerwonych o medal walczyć będzie Paweł Waloszek.

 „Kto tego oczekiwał? Liczono na Waloszka – on miał być kartą atutową w talii biało-czerwonych na Ullevi w rozstrzygającej partii ze Szwedami i doskonałymi Nowozelandczykami. Po cichu wiązano nadzieje z Woryną, co prawda jeszcze niezupełnie wyleczonym z kontuzji, ale dostatecznie doświadczonym i silnym, by można było mu zaufać. Ale Jancarz? Który fachowiec realnie oceniający możliwości polskiego debiutanta mógł dawać realne szanse dotrzymania kroku tej klasy tuzom co szczwany lis Ove Fundin, niezłomny Barry Briggs lub wielki król toru Ivan Mauger? – zastanawiano się na łamach tej gazety.

Sukces Jancarza oczywiście został radośnie odebrany w Gorzowie. ,,Gazeta Gorzowska’’ w relacji po zawodach napisała, że Jancarz był o krok od wywalczenia nawet srebrnego medalu, zaś na trybunach zasiadło 38,5 tysiąca widzów, co stanowiło rekord na zawodach żużlowych w Skandynawii. Zamieściła również wypowiedź Jancarza tuż po zawodach. Powiedział on m.in.:

,,W najśmielszych moich marzeniach nie przewidywałem tak wielkiego sukcesu. Liczyłem na zajęcie miejsca gdzieś w środku stawki, ale okazało się, że nawet na obcym torze i z najlepszymi na świecie mogę nawiązać równorzędną walkę. Mogłem zająć jeszcze lepsze miejsce, gdyby nie niezbyt prawidłowa manipulacja z sygnałami świetlnymi w moim pierwszym starcie. Zagapiłem się i ostatecznie musiałem uznać wyższość Nowozelandczyków.’’

 

Trampolina do kariery

Sukces w Göteborgu stał się dla Jancarza trampoliną do dalszej kariery i choć nigdy potem już nie zdołał sięgnąć po medal w indywidualnych mistrzostwach świata, to jednak pamiętajmy, że w karierze w sumie aż 12 razy stanął na mistrzowskim podium. Siedmiokrotnie w rywalizacji drużynowej, czterokrotnie w parach i raz indywidualnie. Był w mrocznych czasach PRL-u jedną z najjaśniejszych polskich gwiazd żużlowych poza granicami Polski. Przez sześć sezonów startował w najsilniejszej w tym czasie lidze brytyjskiej, był zapraszamy do występów na całym żużlowym świecie, w okresie gdy żużel był zdecydowanie bardziej popularny choćby na antypodach czy  w Stanach Zjednoczonych. 

Karierę zakończył w 1986 roku. Niestety, 11 stycznia 1992 roku zginął tragicznie ugodzony nożem przez drugą żonę Katarzynę. Od tamtego czasu minęły już 33 lata.

Robert Borowy

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x