2018-04-23, Czytaj ze mną
W książce Małgorzaty Szajnert „Sława i infamia” znalazłam króciutki fragment ważny dla regionalistów z województwa lubuskiego, ale wymagający wyjaśnienia. Właśnie je proponuję.
Książka jest niezwykle ciekawym wywiadem z prof. Bohdanem Korzeniowskim, który opowiada o życiu teatralnym w okresie wojny i w Polsce do ok. 1988 roku (rok wydania książki). W czasie wojny prof. Korzeniowski pracował w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Wszystkie cenne rękopisy, starodruki, autografy starannie zabezpieczone przeniesiono w Biblioteki Narodowej, licząc, że tam są najlepsze zabezpieczenia. Niestety. To, co było w BN, zostało programowo spopielone. Natomiast ocalały inne książki. Właśnie o nich tak opowiada prof. Korzeniowski.
„Białe kruki z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, które chcieliśmy ocalić, przepadły, a książki, które musieliśmy pozostawić na pastwę wroga, ocalały. Wywieziono je w nieznanym kierunku. Jednak jak się okazało, polscy kolejarze śledzili transport i ustalili, że skierowano je na stację Bottschow, czyli po prostu do Boczkowa nad Odrą. W pobliżu tej stacji były dobra rodziny von Riesselmann, zaprzyjaźnionej z Frankiem i można się było spodziewać, że tam właśnie trafiły wybrane zbiory.
Czekałem, kiedy się zakończą walki na tych terenach. Wyruszyłem w maju. Najpierw odnalazłem te książki. Leżały zwalone w pałacu w Goerbitsch, tak jak sądziliśmy. Trop był dobry. Były sponiewierane. Alles Scheiss! Załadowaliśmy skarb do dwóch wagonów. Wypełniłem pomyślnie swoją misję i mogłem wracać”. (s. 46)
I tu właśnie bliższe wyjaśnienia. Miejscowość nazywa się nie Boczków nad Odrą, a Boczów w gminie Torzym, w powiecie sulęcińskim. Pałac w Goerbitsch to dzisiejszy ośrodek wczasowy – Pałac „Magnat” w Garbiczu, czyli hotel dostępny dla wszystkich. Tam przez ostatnie 15 lat odbywały Interdyscyplinarne Warsztaty Artystyczne Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury z Gorzowa.
O tym, że w pałacu w Garbiczu leżały książki z Warszawy, nie informują żadne nasze regionalne publikacje. A warto wiedzieć.
Zwróciłam uwagę na jeszcze jedną scenę zapamiętaną przez prof. Bohdana Korzeniowskiego. Gdyby zrealizował swój pomysł Boczów i Garbicz może weszłyby do wysokiej polskiej kultury.
„Nocą niepokój wygnał mnie na stację. Chciałem się upewnić, czy nasz wagony przyczepiono do specjalnego, uprzywilejowanego transportu. Z oświetlonych okien na piętrze dworca niosła się pięknie rozłożona na głosy rosyjska piosenka. Z takimi śpiewami chodzi się tam po wsi. Kiedy przycichła, usłyszałem, że długi pociąg, stojący na torach, żyje dziwnym życiem. Jakby po nim chodziło mechaniczne wojsko. Szurał, dzwonił i tętnił. Po jakimś czasie odgadłem. Były to zegary. Mieszczańskie zegary szafkowe. Ktoś je nakręcił, pewnie w porywie radosnej fantazji. Słuchałem. Wtedy pojawił się przy mnie oficer kompletnie pijany. Wymierzył nagan w daleki wagon, gdzie potężny zegar wydzwaniał właśnie kuranty, i strzelił. Zegar grał nadal. Oficer strzelił ponownie. Na peron wybiegł komendant transportu. Roześmiał się i zawołał do kapitana: - „Chcesz mi zastrzelić zdobyczny czas?”. Pomyślałem, że można by z tego wysnuć operę bliską naszym czasom. „Orfeusz 1945”. Współczesny Orfeusz, który przemierza piekło minionych lat w poszukiwaniu okrutnego czasu, bo zasłużył na rozstrzelanie. Orfeusz w mundurze albo w pasiaku. Próbowałem potem pisać scenariusz, ale nic mi nie wyszło. Podarłem” (s. 46).
Szkoda.
***
Małgorzata Szajnert, „Sława i infamia. Rozmowa z prof. Bohdanem Korzeniowskim”, Londyn 1988, 186 s.
Książka z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zbigniewa Herbarta w Gorzowie.
Po raz pierwszy zapraszam do czytania „Pegaza Lubuskiego” online, a nie na wydruku. Bo nie ma wydruku, nie było także zwyczajowej promocji numeru z udziałem autorów tekstów i osób zainteresowanych literaturą tworzoną w Gorzowie. Takie czasy. Ale czytać można.