2017-04-24, Czytaj ze mną
Było ich co najmniej 500. W dokumentach zachowały się wzmianki i opisy 239, naprawdę istnieje 46. To niespełna 10 proc. zabytkowych obiektów wykonanych przed 1815 rokiem, na których zachowały się napisy. W jednym powiecie sulęcińskim.
Lubuskie na czele
Polscy historycy katalogują wszystkie przedmioty wykonane przed 1815 rokiem z napisami, czyli tzw. obiekty epigraficzne i w ten sposób budują Corpus Inscriptorum Poloniae. Wszystko wskazuje na to, że województwo lubuskie będzie pierwszym w Polsce, którego zabytki zostaną spisane. Właśnie ukazał się tom dziesiąty ze spisem zabytkowych przedmiotów z powiatu sulęcińskiego. Autorem jego jest Marceli Tureczek.
Historyk w działaniu
Prace nad takim katalogiem zawsze prowadzone są dwoma torami. Po pierwsze historyk musi osobiście być w każdej wsi, musi dotknąć starych przedmiotów, zweryfikować ich historyczną wartość, odczytać i wynotować napisy. To proste, jeśli rzecz stoi lub leży na wysokości oczu. Ale żeby obejrzeć np. dzwon na kościelnej wieży, trzeba na tę wieżę wejść, a bywa, że schodów nie ma. Marceli Tureczek pokazywał swoje zdjęcie, jak wchodzi po bardzo stromym kościelnym dachu, by przez dziurę dostać się do rusztowania wieży. Bardzo niebezpieczna robota. Ale zdarza się także, że mosiężną misę z XVI wieku wykorzystywano do pojenia zwierząt, nie zdając sobie sprawy z jej wartości. Historyk musi umieć ją wytropić i określić wartość.
Drugi tor to szukanie informacji w różnych dokumentacjach i zapiskach. Dla powiatu sulęcińskiego, którego podstawowy obszar wchodził przed wojną do powiatu wschodniotorzymskiego, najpełniejszy katalog zabytków opracował Hans Erich Kubach. Praca była gotowa w końcu lat 20., ale – tak jak zawsze – brakowało pieniędzy na jej druk. Przyszła wojna i wersja końcowa została zniszczona. Po wojnie Kubach odtwarzał ją na podstawie własnych notatek oraz źródeł, do których miał dostęp na terenie Niemiec Zachodnich. Praca ukazała się w Stuttgarcie w 1960 roku i ciągle ma dużą wartość dokumentacyjną. Ale Kubach nie uwzględnił w niej dokumentów, które po wojnie znalazły się na terenie późniejszego Berlina Wschodniego. Nie tylko dlatego, że nie miał prawa wjazdu do tego Berlina. Nie mógł do nich dotrzeć, bo dokumenty konserwatora zabytków z Nowej Marchii zostały w 1945 roku wywiezione do Rosji. Przetrzymywano je tam ponad 50 lat aż wreszcie ktoś uznał, że dla Rosjan nie mają wartości. Wróciły do Niemiec. Zdeponowane są w archiwum we wsi Zossen na południe od Belina. Marceli Tureczek był pierwszym polskim historykiem, który po nie sięgnął.
Słońsk najbogatszy
Na podstawie poszukiwań terenowych oraz archiwalnych Marceli Tureczek zbudował opublikowany właśnie katalog. Najwięcej w nim zabytkowych dzwonów. Każdy dzwon też ma swoją historię, a najstarsze pochodzą z przełomu XIV i XV wieku. Tyle że podczas II wojny światowej Niemcy postanowili cenne dzwony z brązu przetopić na działa. Zwieziono więc je w wyznaczone miejsca i sukcesywnie kierowano do hut. Na szczęście dla wielu dzwonów wojna się skończyła, zanim przyszła ich kolejka. Ocalały. Na szczęście Marceli Tureczek jest również najlepszym znawcą dzwonów w zachodniej Polsce, więc dość łatwo ustalał proweniencję zachowanych na wysokich wieżach lub ustalał dalsze losy tych zabranych i ustalał ich obecne miejsce.
Najwięcej cennych starych przedmiotów z napisami po niemiecku lub po łacinie jest w Słońsku, dawnej stolicy joannitów z doskonale zachowanym kościołem i dobrze opisanym, choć mocno zniszczonym pałacem. Widoczny jest wkład zasłużonego baliwa zakonu – Maurycego de Nassau-Siegen, fundatora pałacu oraz licznych dzwonów w sąsiednich miejscowościach.
Dlaczego zmarła rodzina z Lubniewic?
Często bywam w Lubniewicach i parę razy zastanawiałam się, kto i dlaczego we wschodniej ścianie kościoła ustawił wysoką na 250 cm płytę z piaskowca. Płyta jest zwietrzała na górze i na dole. Napis na środku, w języku niemieckim, też wydawał mi się tak mocno zniszczony, że nie sposób go odczytać. Tymczasem Marceli Tureczek go odczytał, przynajmniej w części, odsłaniając przy okazji jakąś tragiczną okoliczność. Oto ten napis w tłumaczeniu na język polski:
Tutaj spoczywają szczątki drogiego ojca i ukochanej matki pana urzędnika i dziedzica tutejszego młyna: Johanna Davida Wolframa urodzonego 1 sierpnia 1746 roku, zmarłego 16 lutego 1811 roku i jego małżonki, pani Marii Elżbiety z domu Fock, urodzonej 8 czerwca 1746 roku, zmarłej 10 września 1814 roku oraz dwoje ukochanych wnucząt: Johanny Wilhelminy Ernestyny urodzonej 22 sierpnia 1808 roku, zmarłej 11 lutego 1811 roku i Carla Friedericha Augusta Wolfram urodzonego 10 czerwca 1810 roku, zmarłego 15 lutego 1811 roku. Z boku spoczywa trzeci syn Pan August Friedrich Wolfram, kupiec w (…) urodzony (…) 1774 roku, zmarł (…) 1814 roku. Pomnik ufundowany z miłości i wdzięczności.
Dlaczego w ciągu kilku dni 1811 roku zmarł ojciec „pana urzędnika i dziedzica tutejszego młyna” i jego dwoje dzieci? Najpierw 11 lutego niespełna trzyletnia córeczka, 15 lutego siedmiomiesięczny syn, a 16 lutego ojciec? Autor opracowania sugeruje, że może przyczyną była choroba zakaźna lub inne tragiczne zdarzenie. Historycy nie tylko odpowiadają na pytania, ale je mnożą.
***
„Powiat sulęciński (do roku 1815”, zebrał i opracował Marceli Tureczek. Corpus Inscriptorum Poloniae” tom X, zeszyt 9. Inskrypcje województwa lubuskiego pod redakcją Joachima Zdrenki. Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2016, 225 s. Korzystałam z egzemplarza z Działu Zbiorów Regionalnych Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wlkp.
Po raz pierwszy zapraszam do czytania „Pegaza Lubuskiego” online, a nie na wydruku. Bo nie ma wydruku, nie było także zwyczajowej promocji numeru z udziałem autorów tekstów i osób zainteresowanych literaturą tworzoną w Gorzowie. Takie czasy. Ale czytać można.